BartekGM Wiki
Advertisement

Witam w kolejnym odcinku mojego programu. Dokładnie sto odcinków, czyli niemalże sześć lat temu, przedstawiłem Wam grę produkcji hiszpańskiej o nazwie torrente, znaną w Polsce z podtytułu Chcę Wrócić Do Policji, w której wcielaliśmy się w flejtuchowatego, rzucającego nasiąkniętymi wulgaryzmami sucharami jak z rękawa, oraz zaglądającego w kieliszek byłego stróża prawa o aparycji beczki z rumem. Zawierała ona wielkie i puste mapy po których byliśmy zmuszeni lecieć z wywieszonym ozorem, równie moczopędne zadania, proszącą o dobicie fabułę, agresorów bez cienia rozumu, którzy gryźli piach po wpakowanej jednej kuli w żebro, oraz lekko unoszące się nad parującą zgnilizną etapy na szynach rodem z automatów. Jednak co by było, gdyby ponad rok później od tej chałtury, została wypuszczona kolejna odsłona przygód emerytowanego gliny przy tuszy z niewyparzoną gębą? I w dodatku z otwartym do eksploracji światem? Z tym właśnie pokracznym dziełem postanowiłem się zmierzyć w dzisiejszym epizodzie. Czy dostaliśmy lepszy, czy chociaż równy pierwowzorowi produkt? Czy może znów oberwiemy od producenta z liścia, otrzymując szkaradzieństwo klasy żet. Tak więc, bez owijania w bawełnę, przejdźmy do właściwej części programu. Zapraszam do oglądania!

Gra Torrente 3: El Protector, została wydana trzydziestego listopada 2005 roku za sprawą virgin play, a studiem które spłodziło w bólach ten zdeformowany płód, z którego tyłka chlapie się sfermentowana sraka, było niejakie virtułal toys, które w swoim dorobku miało też proste gry na konsole nintendo. Produkt ten jest prostolinijną kontynuacją pierwszego torrente, które to ujrzało światło dzienne zaledwie rok wcześniej. I już słyszę to podnoszące się larum. Jakim cudem to jest bezpośredni sequel jedynki, skoro jak byk na okładce widnieje trójka? Robisz nas w bambuko, czy może zamieniłeś się z chujem na łby? Otóż okazuje się, że specom z Madrytu, zapewne słońce wypaliło do reszty szare komórki, gdyż postanowili zerwać z typową numeracją przyjętą za normę dla normalnych istot obdarzonych umysłem, i wziąć na warsztat grę opatrzoną numerkiem trzy zamiast dwa. Albo to, albo dwójka nie opuściła progu piwnicy programistów, albo tytuł drugiej części filmu na której bazowali był dla nich zbyt oklepany. I dokładnie tak, nie przesłyszeliście się. Zarówno tytuł który omówiłem prawie pół dekady temu, jak i ten którym zajmę się dzisiaj, są grami opartymi na licencji filmowej, a dokładniej hiszpańskiej serii komedii z policjantem emerytem ze zwisającym bebechem. I o ile sam nigdy nie miałem przyjemności obcowania z tym kawałkiem kinematografii, to z samych dość pozytywnych opinii w Sieci, jak i popularności tego tasiemca w kraju w którym powstał, można stwierdzić, że nie była to kompletna sterta kozich bobków. Więc jak udało im się to spierdolić? Zanim przebijemy tego gniota na wylot, sprawdźmy jak trzeci torrente został odebrany przez recenzentów w Internecie.

Prócz niezawodnego i zawsze do krapów pierwszego, puszkinowskiego portalu absolut gamers, które wystawiło obrońcy zaledwie 20 procent, oraz rzuconej przez niderlandzki serwis gamer.nl pały, gra w wersji na komputery osobiste otrzymała też parę bardziej pozytywnych opinii przelanych na papier. Niejaki meri station z rodzimego kraju twórców, ocenił rezultat ich poczynań na cztery punkty na dziesięć  możliwych, a z kolei wandal online zwieńczył swoją recenzję dosyć zaskakującą dla mnie notą, pięć i sześć dziesiątych na 10. Może faktycznie gra uniosła się choć ciut nad chujnią nadpływającą zza oceanu? Cóż, nie traćmy więcej czasu i sprawdźmy.

Po przeczekaniu prawniczego bełkotu o zarejestrowanych znakach towarowych, logach wydawcy, dewelopera oraz innego hiszpańskiego studia amiretes Entertainment, które to wyciągnęło na światło dzienne sagę torrente, wreszcie trafiamy do ekranu tytułowego. Mamy więc w nim facia trzymającego w swych kosmatych łapskach jeszcze ciepłą pukawkę, z której lufy wydostaje się dym, i pistolet maszynowy na tle miasta wysmarowanego jakimś niebieskim filtrem, efekty rozmycia od którego oczy wywracają się na drugą stronę, oraz sam logotyp, które to nieustannie co pół minuty zaczynają się trząść, zapewne dla przykucia naszej i tak wątłej uwagi, a w tle rozbrzmiewa standardowa i do bólu schematyczna melodyjka, która z czasem pcha nas w objęciach morfeusza. Całe szczęście, że tym razem pomysłowi twórcy nie zaaplikowali latającej brzęczącej muchy. W opcjach z kolei prócz możliwości zmienia poziomu głośności muzyki i odgłosów oraz jej jakości, możemy wybrać niski, średni bądź wysoki poziom detali, jedną z czterech dostępnych rozdzielczości, z których najwyższą jest zaledwie 1280 na 1024, dostajemy także możność babrania w klawiszologii, od sterowania postacią, aż po ataki, pojazdy i inne funkcje. Jednak mimo wszystko to dopiero przedsmak lawiny biedoty, jaka na nas czeka dalej.

Przygoda rozpoczyna się gdy nasz bohater z obwisłym brzuchem i dojrzewającą łysiną, zbija bąki podczas nadziemnej podróży. Puszcza siwego bucha w sąsiada, klepie w pupę jedną ze stewardess i ogólnie cieszy się relaksem. Błogostan jednak kończy się w chwili, gdy pojawiają się terroryści, którzy mają naostrzone widelce i nie zawahają się ich użyć. Po tym incydencie gdy wyskakujemy z samolotu otrzymujemy informację, że mamy odnaleźć i obstawić pewną panią premier w Madrycie. I o ile nie ma się czym rozwodzić w kwestii fabularnej, to warto co nieco wtrącić o samym protagoniście, którym będziemy kierować. Bowiem Torrente to taki natarczywy kutafon, że przy nim duke nukem to najbardziej szczodra osoba znajdująca się po tej stronie galaktyki. By zdobyć spadochron, pozbawia swojego dziadka przytomności by go sobie zabrać. Spierdala z miejsca zdarzenia, gdy tylko omyłkowo zabije pilota. A gdy tylko nam powinie się noga, daje upust swojemu niezadowoleniu, obrzucając nas pieszczotliwymi wyzwiskami, z których chujogłowy, przychlast czy koniobijca to te najłagodniejsze. Zresztą, jakiekolwiek nadzieje o normalności tego tworu legną w gruzach, w chwili trafienia do pierwszej lepszej toalety. Bowiem wtedy dowiadujemy się, że w klopie możemy zarówno srać, szczać, jak i kwasić ogóra. I każda z tych czynności została opatrzona osobną minigierką. Już po tym możecie się domyśleć, z jakiej klasy produktem mamy tutaj do czynienia. 

Torrente 3 gatunkowo należy do gier akcji z perspektywy trzeciej osoby, w której oddano nam do dyspozycji dosyć obszerną połać terenu, na której posiano parę obiektów, do których możemy się naszym pulpetem udać. Poza szablonową apteką, mamy także między innymi burdel, w którym możemy sobie ulżyć na tańczących na rurze kurtyzanach i wypić parę drinków, supermarket, w którym to możemy zakupić odpowiednie sprawunki dla naszej niedołężnej babuni, stadion, na którym jesteśmy w stanie wziąć udział w biegu przez płotki czy dźwigać ciężary, oraz klub, który to jednak wymaga stosownego ubioru. Główną oś rozgrywki jednak stanowi tutaj wykonywanie zadań zleconych przez jakąś siłę wyższą. A to mamy obowiązek wzięcia udziału w konkursie na puszczanie bąków, a to ganiamy po mieście jakichś zbirów, a to wreszcie jesteśmy zobowiązanym do zaopiekowania się naszą staruszką. I tutaj tkwi pierwszy poważny problem tego diabelskiego czorta. Otóż nie dość, że gra umożliwia nam wykonanie tylko jednego polecenia naraz, to jeszcze co zabawniejsze, bądź jak kto woli najbardziej wkurwiające, tym świętym obowiązkiem może być zarówno polecenie udania się do baru, kończące się jedynie wzrostem naszego zasobu finansowego, jak i cel, który pcha intrygę do przodu. Na oko Saurona, kto zatwierdził ten poroniony pomysł?

Koncertowo zjebać udało się także samą kontrolę napotkanymi po drodze wehikułami. Bowiem zarówno jednośladem, samochodem osobowym czy ciężarowym, kieruje się jak kawałkiem masła na rozgrzanej patelni, kostką mydła w wannie czy naładowanym po brzegi wózkiem z biedronki z urwanym jednym kołem. Skręcając czujemy się, jakbyśmy na pokładzie mieli tonę zbędnego balastu, fury przywierają się do podłoża jakby były na Jowiszu, a hamowanie ma parosekundowe opóźnienie. Prawdziwą udrękę dostarcza nam jednak system kolizji, bowiem gdy tylko lekko o coś zahaczymy bądź pukniemy, nasz pasibrzuch wzniesie się wysoko w pozie supermena, bądź odbije się w nieco innym kierunku z rękami i nogami wyrzuconymi ku górze. Żeby tego było mało, prawdziwy opad szczęki zagwarantował mi system prawa jazdy. Albowiem w przeciwieństwie do popularnego cyklu rockstara, czy innego saints roł, na początku naszej wątpliwej zabawy otrzymujemy pozwolenie na kierowanie jedynie pyrkawką, a by zyskać przywilej manewrowania innymi cackami, będziemy zmuszeni zakupić do nich odpowiednią licencję. I nie, nie wystarczy nam jedynie zakup jednego atestu na daną kategorię, by móc śmigać resztą. Tutaj, nasi wielebni projektanci postanowili, że za każdy dostępny model w tej mieścinie, ba, za jakikolwiek kolor będziemy musieli słono zapłacić. A gdy tylko wykupimy zezwolenie na mniej popularny typ, pozostaje nam jedynie popierdalać z buta.

Jak na prawdziwego mundurowego z krwi i kości przystało, nasz hiszpański donżuan został zaopatrzony w parę ciosów, których nie powstydziłby się żaden pijany mistrz karate. Mamy więc pierdolnięcie z piąchy, uderzenie lewym bądź prawym sierpowym, oraz przywalenie z nóżki między kule, zamieniany w trakcie łupania także na półobrót, albo jego kalkę. Pomijając fakt, że wykonanie każdego z tych ruchów, prawdopodobnie ze względu na masę chojraka, zajmuje godzinę, i każdy z nich jest równie interesujący co wpatrywanie się w powietrze, to jeszcze są one równie efektywne jak połamana szpachelka do odtykania kibla. Nasze klapsy czy inne walnięcia przenikają przez napotkanych rywali jak nóż przez masło. W dodatku, jak się później okazuję władać w walce będziemy mogli także pukawkami. Bowiem, o ile zdołamy już wypatrzeć na mapie sklep rusznikarza, i uda się nam tam nabyć drogą kupna jeden z dostępnych gnatów, to niedługo po zakupie i wyjściu ze sklepu okazuje się, że nie będziemy w stanie go z naszego ekwipunku wyjąć, mimo że jak byk się on tam znajduje. I nie tylko w samym sklepie, domu rozpusty, ale także na ulicy. Po prostu kurwa cud, miód malina.

Poza spacerującymi tu i ówdzie pieszymi, na swojej drodze napotkamy się także na parę innych przypadków, podczas niektórych aktywności pobocznych. Mamy wszędzie obecną bandę trzech brodatych i łysych dryblasów noszących czarne łachy, którzy dla relaksu lubią sobie walnąć z główki. Garstkę staruchów z cygańskim zacięciem i podobnym odcieniem skóry, którzy to uprzykrzają nam życie sprzedając płyty, i prędko zbiegają z miejsca zdarzenia jakby mieli utwierdzone śmigło w dupie, po tym jak zwędzimy im parę leżących zdobyczy. Oraz wreszcie dzielnicowy w swoich bryczkach, którzy to zaczynają bić na alarm dopiero gdy potrącimy wystarczającą ilość wędrownych, bądź wjedziemy w ich tyłek dowolną maszyną. I każda z tych grup prezentuje równy poziom, balansujący pomiędzy parapetem a budką z lodami. Łysole kurczowo trzymają się nas jak rzep psiego ogona, nawet gdy robimy wokół nich kółka. Ci bardziej osmoleni po zorientowaniu się w sytuacji, idą utartą prostą ścieżką prosto do swojego wozu nie oglądając się za niczym. A funkcjonariusze, cóż, przed musztrą zapewnie mieli wysysany płyn mózgowordzeniowy za pomocą wbitej w czerep słomki. Jeśli chodzi jednak o samych przybyszy, wymiana z nimi zdań nie jest zbyt zawiła, gdyż każdy jeden członek, który postawił tutaj swą nogę, wita nas i zarazem żegna soczystym, spierdalaj. Że co kurwa?

Oprawa audiowizualna już na pierwszy rzut oka, ale także i ucha uświadamia nam, że jest reliktem z epoki playstation 2. Kierowany przez nas szczupły inaczej heros, wygląda tak jak gdyby wyrwał się spod nożyczek fryzjerowi, przerabiając przy okazji na miazgę cały salon wraz z usługodawcami, a reszta modeli wygląda niewiele piękniej. Tekstury nałożone na ściany budynków wyglądają jak wykonane za pomocą pierwszej Nokii, a te symulujące podłoże przepuszczone zostały przez przetrącony magiel oblany octem oraz ropą naftową. Animacje są tak drętwe, że wprawiają w osłupienie nawet bloki drewna, a lepsze oświetlenie autorzy widzieli w piwnicy, w której to wytwarzali tego kloca. Warstwa dźwiękowa również jest siebie warta. Uderzenia brzmią jak szklanka zrzucona ze stołu, klakson rozbrzmiewa jak nasiąknięta wodą trąbka, a gra aktorska, w tym naszego knypka, łagodnie rzecz ujmując nie należy do najlepszych. Zaś muzyka, odtwarzana podczas jazdy automobilami, to po prostu popularny zgiełk muzyko podobny tamtejszych wykonawców, na temat którego nie mam absolutnie nic do powiedzenia. No prócz tego, że wkurwia on bardziej niż kolonia czerwonych mrówek okupująca nowo kupione gatki.

Jednak istnym creme de la creme tej lichoty, jest strona techniczna i wszystko z nią związane. Optymalizacja jest tak mizerna, że na sprzęcie, którego wydajność przewyższa kilkakrotnie to co sugerowali deweloperzy w zalecanych wymaganiach, gra w niektórych momentach potrafi chodzić jak krajzjis na pentium 3. Mieszkańcy spacerujący w oddali, wyglądają jakby włożyli na siebie za ciasne gatki, a na nierównych nawierzchniach auta odwalają istne piruety. Jednak i tak to jest małe piwo, w porównaniu do stabilności tej szmiry. Bowiem raz na jakiś czas, gdy tylko wejdziemy do jakiegoś pomieszczenia, i to nawet bez włączanego nagrywania, podczas jego wczytania gra nagle się wysypie, witając nas na pulpicie z informacją, iż plik wykonalny się zawiesił. I nie zdarza się to raz na parę wejść, ale praktycznie co chwila. Nawet wypierdolenia do pulpitu w drugim etapie etnicznej czystki dało się ujarzmić, a tutaj? Każdy crash wbija nam niespodziewanie, jak jayson worhis do kuchni w poszukiwaniu schabowego. To nie jest zabawa w kotka i myszkę, ani inne hocki klocki. To prawdziwe gówno wytryskujące z hermetycznie zamkniętego pod ciśnieniem szamba, które dopiero co wystrzeliło wprost na najbliższą orbitę.

Podsumowując, gra torrente 3, el protektor, czyli obrońca to wcielona plugawość, której nikt zdrowy nie powinien dotykać nawet kijem od szczotki. To siermięga, w której każdy element został skonstruowany w ten sposób, by jak najszybciej odwieźć potencjalnego nabywcę od dalszej rozgrywki. Od odmóżdżającej opowiastki bez głębszego dna, głównej postaci, mieszającej z błotem każde posunięcie gracza, topografii miasta, zadań, aż po wreszcie rozgrywkę, sterowanie i ciągłe zawieszki.  I może mógłbym patrzeć na to łaskawym okiem, bo przecież nie zawsze zdarza nam się widywać kaszankę z otwartym światem na łamach tego programu, ale to, co te niedojdy nam zaserwowały, przekracza moje najśmielsze oczekiwania. Skończona chała nie jest warta nawet ściągnięcia przez torrenta, a co dopiero kupna. Jakim cudem ktokolwiek to dopuścił na salony i kto przyłożył rękę do puszczenia tego w eter? Twórcy tego barachła powinni być zakneblowani i zabici w dyby nad wrzącą lawą. Przy każdej śmierci czy wysypaniu się programu, zmutowane konie powinny ich penetrować kopytami nasiąkniętymi w gównianej kałuży, a Edward Nożycoręki powinien im robić robótki ręczne. Wolałbym zasnąć na szkle bądź by ktoś dźgnął mnie w chuja naostrzonym sztyletem, i potem go związał rozgrzanym łańcuchem. I tym optymistycznym akcentem, przejdźmy do ocen.

Advertisement