BartekGM Wiki
Advertisement

Witam w kolejnym odcinku programu Najgorsze Gry Wszechczasów. Dzisiaj, kolejny do kolekcji gniot z cyklu parodia wojennego fps-a. Tym razem pod widelec wezmę chujową grę, wydaną przez Midday. Tak, midday. Można już zacząć się bać. Zapraszam do oglądania!

Hour of Victory została stworzona przez nfusion Interactive, a wydana, o dziwo, przez midday. Najpierw została wydana w czerwcu 2007 roku na konsolę Xbox 360, a potem zkonwertowana na poczciwe pecety 15 lutego. W dniu premiery gra kosztowała aż 100 złotych. Łał, zaraz się przekonamy, czy chociaż jedna rzecz w tej grze jest warta tej ceny. Ale zanim zaczniemy recenzji, czas na oceny z różnych portali.

Gry online: 3 na 10 Miastogier.pl 1 na 10 Gry.wp.pl 1 na 5 Playpc.pl 30 na 100 Średnia na metacriticu wynosi 32 punkty.

Jak zwykle zaczniemy recenzję od głównego ekranu. Meni wizualnie przedstawia się strasznie obskurnie, na szczęście możliwości to nadrabiają. Po części. Możemy kontynuować bądź wybrywać nową grę, skorzystać z beznadziejnego mulitplayera na którym sieją pustki, zobaczyć przewodnik po grze, zmienić ustawienia w opcjach, zobaczyć twórców tego wiekopomnego dzieła i wyjść. Opcje zostały podzielone na ustawienia samej gry i grafiki. Tak jest, brak jakiejkolwiek zmiany ścieżki muzycznej. Gra po prostu od początku nie ukrywa, że jest do dupy. Ale przejdźmy do rzeczy. W opcjach gry możemy zmienić szybkość myszki, zmienić oś Y i włączyć napisy. A w opcjach oprawy graficznej możemy zmienić gammę i rozdziałkę, maksimum 1680 na 1050. Tak jest, każdy „ świetny port z konsoli charakteryzuje się brakiem dostosowania meni do pecetów. Po prostu genialnie.

Fabuła jak na budżetówkę nie posiada odkrywczej fabuły. Wcielamy się w grze w jednego z trzech amerykańskich żołnierzy, którzy mają za zadanie powstrzymać stworzenie broni chemicznej, która zniszczyłaby większość świata. Gra rozgrywa się w czasie drugiej wojny. Tylko tyle się dowiadujemy. Żadnych innych rzeczy odnośnie fabuły nie znajdziecie. Chyba nie poczuliście się zakoczeni.

Teraz o hudzie. W lewym dolnym rogu widzimy mini mapę z zaznaczonymi przeciwnikami o różnych kolorach w stosunku widzenia nas oraz dojście do aktualnego celu zaznaczonego gwiazdką. Obok tego mamy aktualną postawę bohatera i wskaźnik sprintu. W prawym dolnym rogu mamy natomiast ilość granatów oraz amunicję do danej broni. Oczywiście licznik amunicji został tak spierdolony, że dopiero przy połowie gry dowiedziałem się, że liczba jednocyfrowa to liczba magazynków, a nie całej liczby naboi.

A jak prezentuje się uzbrojenie? Do tego nie można się doczepić. Mamy dużo rodzajów broni wiernie odwzorowanych do tych z lat drugiej wojny, a czasem będzie nam dane pokierować czołgami bądź strzelać z dział przeciwlotniczych i normalnych. Z broni strzela się całkiem dobrze w porównaniu do spierdolonych dział i pojazdów. Rozumiem, że to konwersja z konsoli, ale bez przesady, żeby po lekkim poruszeniu celownik od razu maksymalnie poruszył się w popchniętą stronę. Ale pomijając to, bronie wykonane zostały poprawnie.

Teraz o misjach. Level design jest, o dziwo, zaskakująco dobry. Lokacje zostały dobrze skonstruowane, wszystko ma ręce i nogi i nie ma bezsensownego łażenia kilometrami od końca do początku mapy, czy bezsensownych labiryntów. Ale co z tego, jeśli sama rozgrywka owych planszach jest zwyczajnie kiepska? Nie dość, że poziomy trwają od trzech do 10 minut, to jeszcze wszystkie są straszliwie nudne. Takiego wycieku śliny z mojej jamy ustnej nie widziałem już od dawna. W dodatku, jedna misja jest dokładną kopią pewnej znanej misji z Return To The Castle Wolfenstein. Zresztą, zobaczcie sami.

Teraz o jednej z głównych zalet gry, czyli pomysł z trzema bohaterami. Przed prawie każdą misją możemy wybrać klasę którą będziemy przemierzać planszę. Możemy wybrać komandosa Rosa, który z wrogów robi jesień średniowiecza oraz jest takim pakerem, że umie przestawiać duże przedmioty, snajpera Bula, który używa snajperki i korzysta z liny, oraz gościa do zadań specjalnych, Tagerta, który będzie zabijał po cichu i włamywał się tam gdzie pozostali nie mogą. Niestety, pomysł spełzł na niczym, gdyż gra jest niesamowicie liniowa, a do hordy pustaków najlepszy by był sam rambo i niekończące się działko maszynowe.

Chyba największą wadą tej gry jest sztuczna inteligencja przeciwników. Nie dość, że stoją jak idioci, to jeszcze patrzą na nas krzywym okiem jednocześnie strzelając w ściany. A jeśli już się poruszą, za każdym razem gdy nas zobaczą uciekają do najbliższej zasłony i tam zamarzają. Czasem podczas szukania schronienia uderzają się nosami o siebie. Czyżbym walczył z nalanymi w trzy dupy żołnierzami? W dodatku, gdy zaatakujemy z noża, próbują się bronić przez różne pierdolone wygibasy. Co to kurwa jest, trening do tańca z gwiazdami? W dodatku nie dość, że inteligencja woła o pomstę do nieba, to też sama liczba modeli przeciwników jest mała. Cały czas miałem wrażenie, że walczę z armią klonów.

Kolejną rzeczą psującą drastycznie zabawę jest działanie gry. Fizyka jest beznadziejna. Ragdole poruszają jakby miały padaczkę, bohater zacina się na ścianach, a czasem czołgi zaczynają świrować. Na te błędy czasem można przymknąć oko, w porównaniu do skoku. Raz nasz bohater bez żadnych problemów może wejść nawet na wielkie przeszkody, a czasem po prostu nie może nawet lekko się odbić od ziemi, jakby był przyspawany. I nie, nie ma to żadnego wpływu jaką klasą gramy, i tak się zacinamy. Co do samego działania jest spierdolone. Na najwyższych detalach podczas nagrywania działała mi w jedynie 15 klatkach na sekundę, natomiast gdy przełączyłem na rozdziałkę 800 na 600 gra działa bez zarzutów, poza ostatnią misją gdzie ilość wrogów po prostu wylewa się z ekranu.

Teraz o oprawie. Gra działa na silniku anril, z którego, jak widzicie, twórcy wycisnęli ostatnie soki. Oczywiście ironia. Nie rozumiem, jak można zmarnować potencjał tak zaawansowanej technologii! Tekstury wyglądają strasznie kiepsko, efekty także. Co do modeli, one jako jedyne nie prezentują się słabo. Bronie są dobrze odwzorowane, a modele wyglądają całkiem ładnie. Choć animacja ich niekoniecznie. Poza tym, jest strasznie mało modeli naszych przeciwników. Ogólnie grafika jest średnia. Audio natomiast przedstawia się naprawdę dobre. Muzyka nastraja do walki, a odgłosy broni są dobre. Niestety, Wars Acting nie urywa dupy, a później odkrywamy, że im częściej strzelamy z różnych broni, tym częściej słyszymy, że to ten sam sampyl z dodanymi efektami.

Podsumowując, Hour of Victory to kolejna krótka i beznadziejna gra osadzona w drugiej wojnie. Gra ma ciekawy pomysł z wybieraniem bohatera przed misją, lecz nie sprawdza się gdyż do takich debili potrzeba jedynie pierdolonego komandosa, gdyż inteligencja przeciwników nie istnieje. W dodatku, misje są powtarzalne i strasznie krótkie, całą grę można przejść w niecałe 3 godziny. Jedynie muzyka oraz level design ratują tę grę. Trzymajcie się jak najdalej od tego krapa. A teraz czas na oceny.

Advertisement